Fajna rozmowa, do naszej kroniki. Pełna wersja na Llama&Friends.
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie taki obrazek: jest późna wiosna, słońce przygrzewa, leżycie na kocu z dobrą książką wśród zielonych drzew, dookoła Was przechadzają się puchate alpaki, które co jakiś czas podchodzą i chętnie dają się pogłaskać. Dla nas, wielkich fanów alpak, to brzmi jak bajka. Ale to nie bajka. Takie miejsce istnieje naprawdę. Na Podlasiu. Alpakarium tworzą Państwo Raczyńscy z córką Agatą, która zgodziła się odpowiedzieć na kilka naszych pytań i opowiedzieć o swojej niesamowitej podróży do Nowej Zelandii. Jest nam z tego powodu przeogromnie miło :)
Nie mieliśmy jeszcze okazji odwiedzić pensjonatu osobiście, ale już po samych zdjęciach na facebooku, zabawnych historiach i zachwytach gości widać, że jest to wyjątkowe, sielskie miejsce. “Cisza, przyroda, zapach siana… i puszyste alpaki” – to jedno zdanie już zachęca, aby wybrać się tam na weekend.
Zanim wypytamy o ostatnią daleką podróż do Nowej Zelandii, czy możesz krótko powiedzieć naszym czytelnikom jaka jest historia Alpakarium Rudka, kiedy i jak powstało to miejsce i czego mogą spodziewać się goście, którzy Was odwiedzają.
To my dziękujemy za zaproszenie do rozmowy :) Tworząc Alpakarium nie spodziewaliśmy się, że to wszystko się tak potoczy i że będzie nas odwiedzać tyle osób. Sami patrzymy na ostateczny efekt ze sporym zdumieniem.
Wszystko zaczęło się od kupna starego, prawie stuletniego drewnianego domu razem z kawałkiem ziemi, na której wcześniej było uprawiane zboże. Pięknie położone miejsce na skraju lasu, w totalnym zaciszu. No i dokoła cała ta atmosfera Podlasia, które żyje własnym rytmem. Remontowaliśmy ten dom przez wiele lat, żeby przywrócić go do świetności, posadziliśmy wiele drzew, całe zagajniki, obsialiśmy wszystko trawą… zrobiło się pięknie, zielona przestrzeń po horyzont i aż się prosiło o zwierzęta w tym krajobrazie. W 2013 kupiliśmy pierwsze alpaki. Przez 3 lata powoli rozwijaliśmy nasze stadko nie wychylając nosa, byliśmy tylko my i alpaki, co roku rodziło się kilka maluszków. Z czasem zaczęło rosnąć zainteresowanie alpakami więc wyszykowaliśmy mały pensjonat, żeby odwiedzający nas goście mogli zatrzymać się na dłużej i spędzić więcej czasu ze zwierzętami. Mieszkając u nas mają kontakt z alpakami praktycznie cały czas, można rozłożyć się z książką i kocykiem na pastwisku i odpocząć w towarzystwie naszych oswojonych chłopaków. Lubią przychodzić, dają się głaskać, czasem pierwsi zajmują kocyk :) Można też towarzyszyć nam w codziennych zajęciach przy zwierzętach albo wziąć chłopaków na spacer. Goście chwalą sobie bliskość alpak, ale też tę niesamowitą ciszę, spokój, czasem brak zasięgu… można się odciąć od reszty świata, nawdychać czystego powietrza i zresetować w pięknym otoczeniu.
To naprawdę brzmi jak wakacje idealne :) Miejsce, które stworzyliście jest przepiękne, ale to pewnie alpaki są głównymi bohaterami i to one przyciągają gości. Czy możesz opowiedzieć nam trochę więcej o Waszej hodowli?
No tak, alpaki mają nieodparty urok, trudno to w sumie wytłumaczyć, ten ich magiczny wpływ na ludzi, jedyny w swoim rodzaju. Gdy raz się je pozna chce się więcej tej ich delikatności. Lubimy przesiadywać w ich zagrodzie, rozmawiać z nimi, drapać je po szyi, przyglądać się ich zachowaniom. Można tak godzinami, to bardzo wciągające, a zarazem wyciszające.
Zaczynaliśmy w dość klasyczny sposób, tak jak wielu hodowców zaczynało swoją przygodę z alpakami – wybierając nasze pierwsze alpaki “po pyszczkach” ;) Podobały nam się, czymś szczególnym przykuły naszą uwagę. Rodzice wpadli na pomysł założenia stada, w tamtych latach w Polsce znane były głównie chilijki, a ja mieszkałam wtedy w Chile… wszystko się jakoś poskładało. Odwiedziłam hodowlę Marii de la Garza (Quintessence Alpacas) niedaleko Santiago, jednak na tym etapie kwestia importu i aklimatyzacji wydała nam się trochę skomplikowana. Pomyśleliśmy więc, że na początek wybierzemy chilijskie samice z tych, które już zostały sprowadzone do Polski i na spokojnie zaczniemy się wszystkiego uczyć. To było w czasie, gdy jeszcze mało mówiło się u nas o alpakach, zresztą do dziś, choć nastąpił swoisty boom, polskojęzyczna literatura na temat alpak jest znikoma. Ale powoli się wciągnęliśmy, zaczęliśmy wyszukiwać artykuły, opracowania zagranicznych hodowców, którzy mają za sobą już 30 lat doświadczeń. Uczymy się coraz więcej o alpakach, jest tyle możliwych obszarów wiedzy… jak stworzyć im optymalne warunki do rozwoju, ich zdrowie, wszystkie tajniki związane z ich włóknem, dobre linie hodowlane, jak z nimi pracować, by były spokojne i ufne itd. W końcu zaczęliśmy nawiązywać też bezpośredni kontakt z hodowcami, których obserwujemy i podziwiamy od dłuższego czasu no i zaczęły się podróże, żeby się poznać i zobaczyć ich zwierzęta.
Dziś nasze stado można podzielić na dwie grupy. Alpaki włączone do hodowli jak np. niesamowita Biała Dama, Ginger, Uszatka, albo Pola, która na wiosnę zadebiutuje w roli mamy, oraz miśki, które dotrzymują nam towarzystwa i w dużym stopniu zbudowały aurę tego miejsca… Piotrka, Cześka czy Cudaczka chyba nie trzeba przedstawiać, dawno już zawładnęli naszym facebookiem. Stopniowo dołączają do nas nowe alpaki, które w miarę nauki wybieramy z dużym namysłem i mamy nadzieję pomogą nam rozwinąć stado w interesującym nas kierunku. To stado się powoli zmienia i będzie się zmieniać, bo poza tym, że uwielbiamy nasze misie i jesteśmy z nimi bardzo zżyci, chcemy skupić się też na faktycznej pracy hodowlanej, by kolejne pokolenia były jak najlepsze.
Przejdźmy do ostatniej wspaniałej podróży do Nowej Zelandii, którą śledziliśmy z zachwytem. Jaki był cel tej podróży? Czy pojechałaś tam na czyjeś zaproszenie? Widzieliśmy, że wzięłaś udział w wystawie alpak National Alpaca Show w Christchurch oraz odwiedziłaś kilka lokalnych hodowli.
Celów podróży do NZ było kilka. I był lekki stres, bo daleka podróż, bo poznać najlepszych hodowców, jak to będzie, czy da radę to wszystko skoordynować… Ale wyszło świetnie. Z dwiema hodowlami, Gilt Edge i Shamarra, rozmawiałam od wielu miesięcy i na miejscu okazali się wspaniali, bardzo ciepło mnie przyjęli i wprowadzili w resztę środowiska.
Hodowla alpak w NZ jest na bardzo wysokim poziomie, m.in. dzięki współpracy z Australią i – gdy jeszcze to było możliwe – wczesnym importom doskonałych alpak z Peru. Na tej bazie rozwinęli fantastyczną jakość runa, ich alpaki są też pięknie zbudowane. Chciałam poznać ich zwierzęta bezpośrednio, bo choćby znało się na pamięć konkretne alpaki ze zdjęć, ich rodowody, parametry włókna i tytuły zdobyte na wystawach, faktyczną jakość włókna można poznać tylko z bliska i w palcach. Można też przy okazji poznać całe linie, obejrzeć potomków, kuzynów, stryjków, babcie… żeby przekonać się na ile konsekwentnie interesujące nas cechy są przekazywane w danej rodzinie.
Poza tym po prostu chciałam usiąść z różnymi hodowcami i przegadać parę nocy, jak najwięcej się od nich nauczyć, porozmawiać o możliwej współpracy, zobaczyć jak zorganizowali swoje farmy, jakie są ich doświadczenia w pracy nad jakością. Już sama ocena jakości alpaki to złożony temat, trzeba uwzględnić całą masę niuansów i najlepiej uczyć się o cechach dobrej alpaki mając je przed nosem, hands on, więc przegląd nowozelandzkich stad był doskonałą lekcją. Spędziłam też trochę czasu na nauce z Molly Gardner, jest bardzo dobrym sędzią i nauczycielką.
Po dwóch tygodniach takich rozmów i oglądania zwierząt mogliśmy też wreszcie ostatecznie potwierdzić które alpaki dołączą do naszego stada. To był ważny, w tym momencie może nawet główny cel podróży. Cały proces wybierania alpak zajął nam w sumie około roku… research, długa korespondencja z hodowcami, wyjazd do NZ… Teraz czekamy jeszcze na transport, planowany na wiosnę. Z jednej strony to długie czekanie jest trochę nie do zniesienia, z drugiej strony okazało się fajne i było sporo emocji, bo przez ten czas wybrane przez nas alpaki miały okazję wziąć udział w różnych wystawach włącznie z Nationals i wszystkie konsekwentnie zajmowały wysokie miejsca. Przeszły przez sito różnych sędziów, więc to daje nam też bardziej obiektywną miarę.
A sama wystawa NZ Nationals była świetną przygodą i dobrą bazą pod planowanie wizyt w kolejnych hodowlach. To wielkie wydarzenie, do Christchurch zjechali hodowcy z całej NZ i z nimi najlepsze alpaki ostatnich lat. Idealna okazja, by wszystkich poznać, popatrzeć na pracę sędziego (na co zwraca uwagę dokonując wyboru). No i dużo emocji. Prowadzenie na ringu alpaki (którą od miesięcy podziwiało się na zdjęciach i w dodatku za chwilę zdobywa 1 miejsce) albo sekundy przed wyborem championów na szczeblu ogólnokrajowym są naprawdę ekscytujące ;)
Nie ukrywam, że jest to jedno z naszych marzeń, aby kiedyś znaleźć się w tym miejscu. Dzięki Tobie dowiedzieliśmy się o kilku hodowlach, które na pewno będziemy chcieli odwiedzić (szczególnie Shamarra Alpacas). Podziwiając zdjęcia na facebooku, największe wrażenie zrobiły na nas właśnie same alpaki – zadbane, czyściutkie, z przepięknym runem. W czym tkwi sekret takiego wyglądu? Nowozelandzka trawa czyni cuda czy tamtejsi hodowcy stosują jakieś szczególne metody w dbaniu o swoje stada?
Shamarra to wspaniała hodowla. Dawno temu, gdy niewiele wiedziałam o alpakach, oglądałam na zdjęciach ich zapierające dech krajobrazy i puchate misie, zakochana w tym miejscu, nawet nie zdając sobie sprawy, że poza uroczym wyglądem to alpaki bardzo wysokiej jakości. Dopiero później wczytałam się głębiej w rodowody, przejrzałam wyniki z kolejnych lat i było jasne, że wyjazd do nich to kwestia czasu. Świetne stado i fantastyczni ludzie. To było rozbrajające uczucie, po latach wzdychania do obrazków stanąć nagle pośrodku tego krajobrazu, nos w nos z legendarnym Patagonia Celtic Rising Sun, czy nowym pożeraczem serc Softfoot Casstalasem. Wirtualnie znałam to stado na wylot, poszczególne alpaki, wiodące samice, ich historię i potomstwo. Wyjść pierwszego dnia na łąkę i rozpoznawać je wszystkie po pyszczkach było nie lada frajdą.
Z Anyą i Frankiem spędziłam tydzień, potem odwiedziłam inne hodowle. Tych krajobrazów i wspaniałych stad jest więcej, długo można wyliczać. Generalnie Nowa Zelandia jest doskonałym miejscem pod hodowlę alpak, nigdzie wcześniej nie widziałam tak soczystej, niesamowicie zielonej trawy i w takich ilościach. Powierzchnie farm nowozelandzkich są bardzo duże, klimat łagodny, alpaki mają niebiańskie warunki do rozwoju. To w jakimś stopniu tłumaczy ich dorodny wygląd… ale to też nie jest tak, że same warunki zewnętrzne czynią cuda. Zresztą, paradoksalnie, ich alpaki są wystawione na różne warunki atmosferyczne, nie nocują w przytulnych alpakarniach jak to się przyjęło w Europie ze względu na surowe zimy, lecz na bezkresnych pastwiskach, na których ustawia się gdzieniegdzie tylko niewielkie zadaszenia. Nieraz wyglądają jak stado zmokłych kur i nie stosuje się żadnych dodatkowych zabiegów pielęgnacyjnych poza tym, co robimy u nas. No i mimo tego dostatku pożywienia ich alpaki zachowują ultra delikatne włókno. Więc w dużej mierze to jednak zasługa genetyki i dobrych decyzji hodowlanych. Nowozelandzkie alpaki wyglądają tak pięknie i “obficie”, bo to po prostu świetne alpaki, wywodzą się z najlepszych linii, dziedziczą ten wygląd i jakość runa w kolejnych pokoleniach. Tamtejsi hodowcy mają ogromne doświadczenie, wiedzą które zwierzęta i w jakiej kombinacji warto włączyć do hodowli, by uzyskać piękne potomstwo.
Co było dla Ciebie największą wartością tej podróży? Czy jakieś miejsce lub spotkanie szczególnie zapamiętasz?
To była genialna podróż, wiele kontaktów na przyszłość, wszystko do zapamiętania :) Jeden moment utkwił mi w pamięci szczególnie… nieoczekiwanie miałam okazję spotkać również Cathi i Iana z Patagonia Alpacas. Od dawna czytałam o ich pracy, to jedna z najstarszych, ważnych australijskich hodowli i akurat przylecieli w odwiedziny do ich wychowanka Rising Sun. Wygłaskali go z czułym, rodzicielskim uśmiechem, piękna chwila.
Ogromnie dziękujemy Agacie za podzielenie się informacjami o Alpakarium i wrażeniami z tej niezwykłej podróży. Teraz jeszcze bardziej marzymy o odwiedzeniu Podlasia i Nowej Zelandii :)